Coraz częściej do osób korzystających z Internetu, ale i nie tylko przychodzą listy, w których znajdują się przedsądowe wezwania do zapłaty. Ich adresatem często jest tajemnicza kancelaria.

Zjawisko copyright trollingu, bo o nim mowa, to swego rodzaju szantaż internetowy. Polega on na uzyskaniu od dostawców Internetu danych użytkowników: imienia i nazwiska, adresu, numeru IP i rozsyłaniu takich wezwania, w których zawarta jest informacja o możliwości wpłaty zadośćuczynienia – sumy kilkuset złotych, dzięki której zaprzestane zostaną dalsze kroki prawne. Kwota ta ma być częścią kosztów, które w wypadku procesu użytkownik miałby ponieść za udostępnianie filmów, najczęściej pornograficznych w Internecie.

Wiele osób z obawy na utratę reputacji u znajomych w przypadku upublicznienia tej informacji lub po prostu dla świętego spokoju wpłaca tą sumę. Jeszcze więcej jednak głowi się, dlaczego takie pisma w ogóle do nich dotarły, w końcu albo nie oglądają żadnych filmów w Internecie, albo wcale nie korzystają z komputera.

Ciężko oszacować ilość osób, które dostały takie wezwania, natomiast bezdyskusyjnym jest fakt nieetycznego procederu jakim jest copyright trolling. W zagranicznych krajach, z których dotarł on również do Polski, od dłuższego czasu jest już zaprzestany.

Ministerstwo Sprawiedliwości odpowiedziało kilka dni temu na interpelację w sprawie instrumentalnego wykorzystania przepisów prawa w procederze tzw. copyright trollingu. Nie doszukano się jednak negatywnych przesłanek tego zjawiska.